,,Minuta Ciszy'' to
historia rozgrywająca się w latach 70. XX wieku opowiedziana na mniej więcej
stu stronach, na których zostało wyrażone apogeum emocjonalnego przeżywania.
Książka jest w pewnym sensie pamiętnikiem jednego z uczniów Stelli Peterson,
która umiera w sposób tragiczny. Tym uczniem jest osiemnastoletni Christian,
który darzy nauczycielkę nieco inną sympatią niż taką, jaka powinna mieć
miejsce między pracownicą a jej uczniem. ,,Minuta Ciszy '' jest historią o
dorastaniu a także o towarzyszących mu problemach i rozterkach życiowych. Jest
w pewien sposób hołdem złożonym pierwszej miłości przez młodego mężczyznę,
miłości, która została brutalnie stłamszona przez życie. Ostatnie strony
opisują zdarzenie, którego nie jestem w stanie sobie wyobrazić, pokazują jak
ogromny ból przepełnia Christiana, ból, który sprawia, że chłopak ponownie
staje się małym dzieciątkiem łapiącym się maminej spódnicy. W powieści Siegfrieda Lenz’a najbardziej
irytował mnie sposób narracji, gdzie główny bohater opowiada nam historię, po
czym bez jakiegokolwiek wstępu zaczyna zwracać się bezpośrednio do Stelli. Gdy
głębiej się na tym zastanawiam, jest to, oprócz często pojawiającego się języka
niemieckiego, jedyny mankament też książki. ,,Minutę Ciszy'' wypada przeczytać
przynajmniej dwa razy, z tego względu, że ostatnie strony rzucają nowe światło
na historię, którą czytaliśmy dotychczas. Na początku wydaje się ona błaha i pewnymi
momentami nudna jednak warto trwać i przeczytać ją całą. Warta uwagi jest
również ze względu na malownicze opisy pejzażu, w jakim rozgrywa się akcja
książki, klify, wyspy, chłodny nadmorski wiatr i wzburzona woda morska.
wtorek, 28 sierpnia 2018
poniedziałek, 27 sierpnia 2018
,,Rywalki''
W związku z tym, że tak
naprawdę z całej serii trzy pierwsze tomy skupiają się najbardziej na historii
Ami i Maxona, recenzja będzie dotyczyć właśnie tych książek. Seria Rywalki już
dawno przewijała się na mojej tablicy na Instagramie, jednak bardzo sceptycznie
podchodziłam do jej przeczytania. Kierowało mną przekonanie, iż jest to tylko i
wyłącznie tania bajka dla nastolatków, coś pokroju ,,Zmierzchu’’. Zbytnio się
nie pomyliłam, jednak Kiera Cass poruszyła coś w moim sercu i oczarowała mnie
swoją powieścią. Pomimo tego, ze podział klasowy a także forma wyboru
kandydatek do Eliminacji, których w prawdzie dotyczy cała książką, bardzo
przypominała mi ideą ,,Igrzyska Śmierci’’ dałam szansę Rywalkom. Dosłownie
pochłonęłam pierwszą część, a że do drugiego tomu miałam ograniczony dostęp i
musiałam na niego poczekać, pękałam z ciekawości, co będzie dalej z Mer. Kiedy
dorwałam się do dalszych losów głównej bohaterki zaczęłam uświadamiać sobie, ze
bardzo podobnie jak ona reaguję na jej dwóch adoratorów. Nie mogłam się
zdecydować czy wolę Aspena czy też Maxona. Pierwszy z nich wydawał mi się
bardzo lojalny i słodki, ale jak dobrze każda z nas wie, na dłuższą metę taki
facet zaczyna się nam nudzić. Całkowite oddanie, porównywalne do psiej
wierności jest oklepane. Natomiast pyszałkowatość Maxona, jego problemy z
pojmowaniem świata zewnętrznego a także niewiedza, jaką wykazywał się od samego
początku bardzo mnie irytowały. Pomimo tego w wielu momentach stałam za nim
murem, a America doprowadzała mnie do szewskiej pasji swoim niezdecydowaniem a
także swoją krnąbrnością i brakiem opanowania. Ogromnie ubolewam nad
nieukończeniem wątku rebeliantów a także nad końcem jednej z moich ulubionych
kandydatek. Nie mogę przełknąć tego, że Celest znienawidzona przez Ami raptem
stała się jej przyjaciółką. Takie rzeczy zdarzają się bardzo rzadko,
najczęściej nienawiść i niechęć są w nas bardzo zakorzenione. W sumie jak
zaczynam się rozpisywać to zauważam, że znalazłam wiele mankamentów w owej
powieści i aktualnie moje oczarowanie wydaje się powierzchowne. Seria ,,Rywalki'' to baśń, i jeśli pojmować ja w takich kategoriach to jest ona bardzo udana.
Jednak gdyby spojrzeć na nią z perspektywy życia jest to wybujała wyobraźnia
kobiety z syndromem księżniczki, która czeka na swojego księcia. Jednak czy
książki nie mają nas właśnie przenosić w inny świat, kreować coś, co na pewno
nie miałoby racji bytu w rzeczywistości?
poniedziałek, 6 sierpnia 2018
,,Niezbędnik pilnej studentki''
Chociaż do rozpoczęcia
roku akademickiego jeszcze sporo czasu, to ja już powoli przygotowuję się na
nadchodzący semestr. Powiem szczerze, że jak bardzo często ludzie spoglądają z
niesmakiem na wcześniejsze lata edukacji tak na studiach większość z nich jakoś
zaczyna się odnajdować. Uwarunkowane jest to przede wszystkim jakąś drobną
możliwością wyboru w początkowym etapie naszego życia. Z własnego doświadczenia
powiem szczerze, że nigdy nie zamieniłabym już studiów na ponowną edukację w
szkolnej ławie. Mimo, że wykłady trwają tu, co najmniej dwie godziny szkolne a
więc 1,5 h zegarowej to mijają znacznie szybciej niż np. dwie matematyki pod
rząd. Zapewne fakt, że lubię się uczyć i jestem dość dobra studentką ma znaczny
wpływ na moje zdanie o uniwersytecie. Jak już wspomniałam wyżej, zaczęłam
przygotowania do studiów drugiego stopnia, a więc studiów magisterskich.
Postanowiłam zrobić Wam tu mały spis rzeczy, w jakie, moim zdaniem, wypada się
wyposażyć. Już od dawna lubiłam
usystematyzowany plan działania, poczynając od rozpisania sobie dnia na
karteczkach kończąc na korzystaniu z plannera. Jest to fajny sposób na
ogarnięcie zajęć w ciągu dnia. Wynika to przede wszystkim z faktu, że mamy
przed oczami czynności, jakie powinniśmy wykonać w bieżącym czasie. Przyjemnie
jest również patrzeć na zwiększającą się liczbę ptaszków na stronie z
zadaniami. Miło jest wiedzieć, że już niewiele nam zostało. Wspomnę również, że większość zadań planuje
sobie na godziny poranne, chyba, że mam zajęcia, z tego względu, że później mogę
spokojnie odpocząć bez oddechu ciążących obowiązków na karku. Dodatkowo przed
południem o wiele lepiej przyswajam wiedzę, a dodatkowy kubek kawy jeszcze
bardziej pobudza do działania. Drugą rzeczą
a może rzeczami są notatki, a dokładniej kolorowe flamastry (zakreślacze),
których używam do ich tworzenia. Nie lubię miszmaszu, dlatego najczęściej
używam dwóch kolorów do notatek z jednego przedmiotu. Jeśli notuję coś na
ćwiczeniach wybieram czarny długopis oraz czerwony cienkopis. Oba kolory
doskonale ze sobą kontrastują i pozwalają na szybkie przeszukanie tekstu. Jednak,
kiedy zaczynam się uczuć do egzaminu, staram się robić notatki bądź przepisywać
testy niebieskim długopisem, bo jak dowodzą badania, tak zapisane słowa
szybciej zostają zapamiętane. Dobra, jednak nie miałam się tu skupiać na długopisach,
więc, powracam do flamastrów. Najlepiej uczy mi się z czterema kolorami tj.
żółty, zielony, różowy oraz pomarańczowy. Resztę kolorów, którymi dysponuję
wykorzystuję najczęściej do dopisania uwag. Oprócz staroświeckich pisemnych
notatek bardzo często stawiam również na komputer. W tym celu zaopatrzyłam się
w notebook mniejszego rozmiaru, który nie będzie zajmował dużo miejsca a
zarazem usprawni proces notowania. Był panner, notatki i flamastry, jednak by
użyć tych wszystkich rzeczy muszę wiedzieć, że w danym tygodniu mam np.
egzaminy. Dlatego też ważny jest kalendarz, zarówno ścienny, gdzie przejrzyście
widzę wszystkie nadchodzące zadania w miesiącu, ale także, kalendarz
kieszonkowy, gdzie na bieżąco zapisuję sobie podczas zajęć daty kolokwiów i
egzaminów. Lubię również zapisać sobie konkretną datę na karteczce i przykleić
ją na lodówkę. I tym właśnie akcentem przechodzę dalej, czyli karteczki, jest
to jedna z wielu niezbędnych rzeczy na studiach.
Kolorowe kartki do zaznaczania stron, większe do zapisywania jakiś uwag, do tego różnego rodzaju duperele do spinania i segregowania materiałów. Kiedy już jestem zaopatrzona we wszystko do nauki, musze pamiętać również o swoim organizmie. Często zdarza się, że zajęcia trwają do późnych godzin np. do 20. Nie zawszę jest możliwość wyjścia na jakiś szybki obiad a wiadomo, że jak człowiek głodny to i zły, a wtedy nauka wcale nie wchodzi. Dlatego staram się mieć ze sobą zawsze coś do przegryzienia i wypicia. Tutaj stawiam na wygodne rozwiązania, które nie zajmą dużo miejsca w mojej i tak upchanej do granic możliwości torbie. Najczęściej jest to albo termos z gorącą kawą albo bidon z wodą i owocami. Dodatkowo zabieram ze sobą pojemnik na jogurt i płatki, jest on na tyle wygodny, że każdy element posiłku aż do jego spożycia pozostaje rozdzielony, więc nie mam tego problemu, że po dłuższym czasie staje się on papką. W naprawdę trudne dni, kiedy zajęcia zaczynają się o 8 a kończą o 20 sięgam po znacznie większe pudełko, w którym upycham porządny posiłek, np. łososia z makaronem i pomidorkami. Do tego w oddzielnej komorze umieszczam jakąś słodką przekąskę i mały owoc. I tak opakowana, jestem gotowa do wyjścia. Mam nadzieję, że ten post przygotuje i Was!
Kolorowe kartki do zaznaczania stron, większe do zapisywania jakiś uwag, do tego różnego rodzaju duperele do spinania i segregowania materiałów. Kiedy już jestem zaopatrzona we wszystko do nauki, musze pamiętać również o swoim organizmie. Często zdarza się, że zajęcia trwają do późnych godzin np. do 20. Nie zawszę jest możliwość wyjścia na jakiś szybki obiad a wiadomo, że jak człowiek głodny to i zły, a wtedy nauka wcale nie wchodzi. Dlatego staram się mieć ze sobą zawsze coś do przegryzienia i wypicia. Tutaj stawiam na wygodne rozwiązania, które nie zajmą dużo miejsca w mojej i tak upchanej do granic możliwości torbie. Najczęściej jest to albo termos z gorącą kawą albo bidon z wodą i owocami. Dodatkowo zabieram ze sobą pojemnik na jogurt i płatki, jest on na tyle wygodny, że każdy element posiłku aż do jego spożycia pozostaje rozdzielony, więc nie mam tego problemu, że po dłuższym czasie staje się on papką. W naprawdę trudne dni, kiedy zajęcia zaczynają się o 8 a kończą o 20 sięgam po znacznie większe pudełko, w którym upycham porządny posiłek, np. łososia z makaronem i pomidorkami. Do tego w oddzielnej komorze umieszczam jakąś słodką przekąskę i mały owoc. I tak opakowana, jestem gotowa do wyjścia. Mam nadzieję, że ten post przygotuje i Was!
środa, 1 sierpnia 2018
,,Nieśmiertelni''
,,Nieśmiertelni’’ to zbiór miłosnych wampirycznych
opowieści, stworzonych przez osiem utalentowanych autorek, wśród, których
znajduje się np. Reachel Caine znana wam zapewne dzięki ,,Wampirom z
Morganville’’. O tym, jakie opowieści znajdą się w książce zdecydowała P.C
Cast, która o świecie wampirów wie chyba wszystko. Jeśli ktoś ma wybierać
treści dotyczące tych stworzeń to tylko ona, która stworzyła wraz z córką
fenomenalną serię ,,Dom Nocy’’. Mimo , że ,,Nieśmiertelni’’ jak i większość książek
o wampirach, skierowana jest głownie do nastolatek, to taki klimat w upalne dni
jak dla mnie jest idealny. Opowieści skupiają się głównie na atrakcyjności
owych postaci, opowiadają o tym jak zgubne są dla nas sytuacje obcowania z
nimi. Niektóre wręcz przeciwnie ukazują wampiry, jako normalnych członków
społeczności lokalnych, które doskonale funkcjonują nawet w słoneczny dzień. Większość
z nich tworzy niestereotypowy wygląd wampira, obala wiele zabobonów a część nawet
wyśmiewa i porównuje wampiryzm do genetycznej cechy rozwijającego się
człowieka.
Miłosne wampiryczne opowieści to nie tylko romanse, ale również utwory
opisujące inne rodzaje kochania, takie jak miłość rodzicielska czy też
przyjaźń. Oprócz tytułowych postaci, bardzo często w tych krótkich historiach
pojawiają się również łowcy nocnych ,,potworów’’, lekarze, którzy pomagają
ciałom wybrańców przystosowywać się do zachodzących w nich zmian, w jednej z
opowieści pojawia się również zombie, jednak w każdej przewija się motyw krwi.
Niech was to nie zwiedzie, nie zawsze chodzi tam o jej picie, co mocno
zakodowaliśmy sobie w głowie, jako jedna z głównych cech wampirów. Co najlepsze
każda z nich nie wydaje się być wyrwana z kontekstu, to bardzo przyjemne
przeskakiwać z opowieści do opowieści jednocześnie nie gubiąc się w fabule
każdej z nich. Przyznam się Wam szczerze, że od czasów Belli i Edwarda zawsze
lubiłam poczytywać wampirze romansidła takie jak ,,Pamiętniki Wampirów’’, ,,Dom
Nocy’’ czy też ,,Wampiry z Morganville’’ więc jeśli tak samo jak ja, choć
trochę darzycie sympatia takie klimaty to zachęcam Was do lektury
,,Nieśmiertelnych’’.
Subskrybuj:
Posty (Atom)